wtorek, 31 marca 2009

Nowy wspaniały świat



Lewackie ruchy zdobywają w Polsce coraz większą popularność głównie poprzez wsparcie dużej części mediów takich jak TVN24 czy Gazeta Wyborcza. Podczas gdy na zachodzie prawie całkowite zwycięstwo odnieśli ekoterroryści i komuniści pokroju Cohn-Bendita także w naszym kraju znajduje się coraz więcej kontynuatorów myśli niesławnego ruchu ’68 takich jak Sierakowski i jego „nowa lewica”. Lewacy ciągle terroryzują, o czym ostatnio przekonać się mogli Irlandczycy „niemądrze” odrzucając konstytucje UE czy Vaclav Klaus, który dostał od nich srogą bure w swym własnym, prezydenckim, gabinecie.

Politycy wyrośli z pokolenia pop-komuny 1968 roku, sławiącego morderców Mao i Che i wprowadzającego anarchie oraz terroryzm na ulice zachodnich miast już dawno doszli do władzy przekształcając UE w związek socjalistycznych republik europejskich. W związku tym, mimo kryzysu (lewica i gospodarka to jak ogień i woda) panuje nowy wspaniały ład z aborcją, eutanazją i adopcją dzieci przez homoseksualistów na czele. Prawdziwa prawica ma zostać zepchnięta do podziemia i (w ramach polityki miłości i tolerancji, a jakże!) zagazowana. Rolę „opozycji” medialnej stanowić będą tytuły pokroju Tygodnika Powszechnego czy Dziennika- miałkie i ugodowe wobec „nowej lewicy”- według których prawica nie może być prawicowa, a Kościół tradycjonalistyczny.

Każdy przejaw krytyki nowego europejskiego ładu jest taktowany jako atak na wolność, równość i braterstwo gejów po ślubie, matek po aborcji i osób po eutanazji. Każdy krytyk konstytucji europejskiej, choćby podał i sto argumentów, jest ksenofobem i pisorem, który nie rozumie, że z Brukseli lepiej rządzi się Polską. Każdy oponent przyznania Rogerowi polskiego obywatelstwa, choćby mówił, że chciałby, aby w kadrze grali tylko Polacy, a nie jedynie posiadacze polskiego paszportu i protestowałby nawet gdyby Guerreiro był w 100% aryjczykiem okrzyknięty zostanie przez specjalistów z „Nigdy Więcej” rasistą. Czegoż jednak spodziewać się po organizacji, która swego czasu na „antyfaszystę” roku wybrała Simona Mola? Każdy krytyk polityki żydowskiej, choćby powtarzał punkt za punktem argumenty Normana Finkelsteina ze znakomitej pracy Przedsiębiorstwo Holocaust to brunatny antysemita. A każdy krytyk Michnika to już diabeł wcielony.

Feministki, ekoterroryści, antyrasiści i anty antysemici to pożyteczni idioci, służący lewackim politykom do utrzymania władzy. Globalne ocieplenie to mit, teoria wpływu ludzkiego się posypała, zwycięża racjonalna teoria cyklu. Potwierdza to coraz więcej naukowców, opisał także wspomniany Vaclav Klaus w bardzo dobrej książce Błękitna planeta w zielonych okowach. Jednak większość mediów ciągle przekazuje raporty naukowców ze skompromitowanego Międzynarodowego Panelu o Zmianie Klimatu. Promuje tym Gora (można dostać Nobla za nic!), ale także różnorakie „pakiety klimatyczne” służące polityce i biznesowi (handel limitami, „ekologiczne” technologie), a na pewno nie Polsce. W latach 70 straszono epoką lodowcową, w 90 dziurą ozonową a dziś globalnym ociepleniem. Podobnie jest z resztą pożytecznych idiotów. Feministki i wojownicy o tolerancję typu „Nigdy Więcej” są potrzebni by Unia mogła wydawać jeden za drugim akty antydyskryminacyjne. Mnoży się w ten sposób biurokracja i ciepłe posady dla biurokratów oraz, co gorsza tworzy sądokracja. Właśnie według tej sądokracji, już niedługo (problem irlandzki rozwiąże się jak nie w tym to kolejnym referendum) Bruksela będzie mogła rozstawiać po kątach „nieposłuszne” jej kraje tworząc Nowy Wspaniały Świat.

środa, 25 marca 2009

Przychodzi Cichy od Michnika



Michnika ukształtował Marzec, zachowuje się on jak wyznawca religii Holocaustu, według którego nie ma większej traumy niż traumy żydowskie. Dla Gazety najważniejszy jest los polskich Żydów, od generała Fieldorfa ważniejsza była skazująca go na śmierć Wolińska, o Jedwabnym musi wiedzieć każde dziecko na świecie, a o sądowym mordzie na 9 Polakach fałszywie oskarżonych o udział w tej zbrodni nikt. Myśląc według schematu „siedziałem za komuny, więc teraz mam rację” Michnik odmawia prawa głosu pozostałej części opozycji, której nie łączą tak dobre stosunki z Jaruzelskim czy Kiszczakiem, a na krytyków ładu postokrągłostołowego wysyła swych cyngli często używając uniwersalnej maczugi anty antysemityzmu.

Taką właśnie, zadziwiająco szczerą relację Cezaremu Michalskiemu z Dziennika zdał wieloletni przyjaciel Adama Michnika- Michał Cichy. Sam będąc cynglem, który w pięćdziesiąta rocznice Powstania Warszawskiego szkalował żołnierzy biorących udział w tym bohaterskim zrywie, który dalej myśli michnikowszyzną, słusznie zauważa, że każdy, kto ma inne zdanie niż naczelny Gazety brany za nikczemnego napastnika bez prawa do wolności słowa.

Doskonałym przykładem działania cyngli Wyborczej są teksty Agnieszki Kublik, które doprowadziły do wyrzucenie z Programu Trzeciego Polskiego Radia Krzysztofa Skowrońskiego. Mimo listu podpisanego przez wielu dziennikarzy z różnych stron barykady (a zainicjowanego przez Marcina Mellera), mimo przywróceniu „Trójce” statusu radia dla inteligentów i pełnego pluralizmu politycznego na antenie, spod pióra Kublik ciągle wychodziły pełne jadu, mijające się z prawdą, artykuły o „pisowskim prezesie radia Ziemkiewicza i Sakiewicza”. Cel osiągnięty- Gazeta na pewno cieszy się teraz z „niezależnego radia Farfała”. Drugi z symboli „dziennikarstwa cynglowego”- Wojciech Czuchnowski (autor „Blizny”, która w fałszywym świetle pokazywała proces kurii krakowskiej z 1953 roku) w 2005 roku ujawnił „listę Wildsteina” i w serii histerycznych tekstów doprowadził do wyrzucenia go z Rzeczpospolitej. Teraz nieustannie atakuje CBA i „pisowskie służby”. O jego rzetelności świadczą ciągłe sprostowania za fałszywe informacje o prawicowej agencji prasowej MDI.

Cyngle działają doskonale w agitacji antylustractyjnej, wykpiwaniu Komisji Weryfikacyjnej WSI i afirmacji okrągłego stołu, który zamiast jako zdrada i układ z okupantem w GW uważany jest za sukces demokracji. Nie dziwi to, jeśli przyjrzymy się życiorysom ludzi pracujących w tym dzienniku. Słynny już przypadek, Maleszki, który współpracował z SB dobrowolnie i za sowite wynagrodzenie, a potem w gazecie Michnika pisał teksty przeciwko otwarciu archiwum to nie wyjątek. Michał Stasiński, który w styczniu przeprowadził na łamach Gazety wywiad z Urbanem, także był świadomym współpracownikiem służb bezpieczeństwa.

Wypowiedzi Cichego nie są antysemickie. Nie szkalują Żydów, nie nawołują do nienawiści. Jednak za takie zostaną uznane przez zaciekłych „anty antysemitów”, według których o Żydach można mówić dobrze lub wcale. I na tym aspekcie zapewne skupi się lwia część krytyków tego wywiadu, którzy sprawę cyngli i np. wyrzucenia Skowrońskiego dyskretnie przemilczą.

Cichy, jako pierwszy z obozu Wyborczej powiedział to, co jej adwersarze wiedzieli od dawna. Najprawdopodobniej zrobił to z pobudek osobistych, gdyby nie kłótnia z Michnikiem pisałby dalej u niego. Dziennik wydrukował wywiad z powodów marketingowych. Jednak niezależnie od tego część prawdy o Gazecie trafiła do szerszego grona ludzi niedostrzegających problemu Michnika jako „otyłego dietetyka”, mającego monopol na rację i promującego ludzi, którzy przy okrągłym stole pokazali jak niewiele, także w dziedzinie wolnych mediów dzieli ich od komunistów.

Link do wywiadu Michalskiego z Cichym

piątek, 20 marca 2009

Naturalizacja w piłce, czyli Rogera Guerreiro przypadki


W reprezentacji Polski powinni grać ludzie związani uczuciowo z tym krajem, mówiący tym językiem, dla których całowanie orzełka po strzelonej bramce to nie tylko pusty gest. Pod żadnym pozorem kadra nie może przypominać klubu. Chyba, że tym klubem byłby Athletic Bilbao- zespół, który w lidze hiszpańskiej, gdzie najlepsze drużyny mają po dziesięć reprezentantów różnych krajów gra samymi Baskami. I jako jeden z trzech nigdy z tej ligi nie spadł. Niestety nasze władze (piłkarskie i polityczne) zdają się tego nie rozumieć.

W dawnych czasach (przed i tuż po drugiej wojnie światowej) „transfery” między reprezentacjami były możliwe. Ferenc Puskas po zamieszkaniu w Madrycie zaczął występować w kadrze Hiszpanii. Jego kolega z Realu (w barwach „Królewskich” zdobyli pięć Pucharów Mistrzów z rzędu!) Alfredo di Stefano reprezentował aż trzy kraje (Argentynę, Kolumbie oraz Hiszpanie). Po prostu grał w kadrze państwa, w którym aktualnie mieszkał. Polska też ma taki jeden, niechlubny przypadek. Po wybuchu wojny Ernest Wilimowski (do 1939 roku strzelił dla naszej kadry 21 bramek) podpisał volksliste i reprezentował III Rzesze.
W innych dyscyplinach sportu do dziś naturalizacja jest czymś normalnym. Chinka Li Qian będzie reprezentować Polskę na olimpiadzie w stolicy swego rodzimego kraju, a kadra koszykarzy co i rusz jest zasilana przez amerykanów grających w naszej lidze. FIFA jednak w porę się opamiętała i nałożyła spore obostrzenia wobec piłkarzy pragnących zmienić reprezentacje. Muszą to zrobić przed ukończeniem 21 roku życia. Jeśli zagrali o punkty w młodzieżówce i nie mieli w tym czasie drugiego paszportu to do końca życia mogą grać tylko w kraju, którego kadrę młodzieżową reprezentowali. Piłka reprezentacyjna straciłaby sens gdyby zmiana była tak łatwa jak np. w lekkoatletyce. Mogłoby dojść do skupowania przez bogate kraje najlepszych piłkarzy. Kibice nie mieliby już zupełnie, z kim się identyfikować. Niektórzy jednak tego nie rozumieją.

Naturalizacja Rogera, wbrew powszechnej opinii, że wszyscy tak robią we współczesnym futbolu, zbliżyła nas bardziej do poziomu Azerbejdżanu (który na zeszłe eliminacje mistrzostw świata dokooptował sobie kilku, grających w miejscowej lidze, Brazylijczyków) niż do czołówki piłkarskiego świata. Bo jednak wszyscy taki nie robią! Często przytaczani w dyskusjach o naszym canarinhos Klose i Podolski do Niemiec wyjechali jako mali chłopcy, wychowywali się w tym kraju, mówili po niemiecku. Tak samo sprawa ma się z czarnoskórym Asamoahem, który do kraju Goethego z Ghany przybył w wieku 12 lat. Zidane urodził się w Marsylii. Nawet chorwacki Brazylijczyk Eduardo został sprowadzony przez skautów Dynama Zagrzeb gdy miał 15 lat. Grają oni w reprezentacjach krajów, z których nie pochodzą, ale których obywatelami się czują. Stali się nimi przez długie lata życia w tych państwach, przez wspólny język. Roger w Polsce jest dwa lata, a po naszemu umie chyba tylko „na zdrowie”.

Plan Rogera wydaje mi się jasny: chce on zdobyć paszport UE, żeby bez ograniczeń robić karierę za granicą. Polskie obywatelstwo sprawi, że limity dla obcokrajowców w najlepszych ligach Europy przestaną go obowiązywać. Niezłą odskocznią dla tej kariery jest EURO 2008. W wywalczeniu awansu do tej imprezy Guerreiro jednak nie uczestniczył- przyszedł na gotowe. Ciekawe jak się teraz czuje Piotr Brożek, król strzelców polskiej ligi, który musiał zostać w domu… Ciekawe także jak szybko Roger, w ferworze walki o kontrakt na zachodzie, o naszym kraju zapomni? Jednego takiego „Polaka” już mamy. Zwie się Olisadebe i ostatnio w wywiadzie (udzielonym po angielsku) pozwiedzał, że nie interesuje się polską piłką i życiem w naszym kraju. Pamiętam jak po mistrzostwach świata w 2002 roku nie mógł grać w kadrze z powodu kontuzji- kilka dni później całkiem zdrów występował w greckim Panathinaikosie. Przynajmniej ma żonę Polkę…

Tak więc, podczas gdy tysiące naszych rodaków z Kazachstanu nie może się doczekać Karty Polaka jeden Brazylijczyk dostaje obywatelstwo w trybie natychmiastowym- za dobre występy w naszej lidze. Z tego co pamiętam Otto Rehhagel, który cztery lata temu niespodziewanie poprowadził Grecje do tryumfu w Mistrzostwach Europy, nie potrzebował żadnych Brazylijczyków- tytuł wywalczyli sami przedstawiciele Hellady. Przeciw Rogerowi protestowali także kibice. Fani Jagielloni rozwiesili transparent: „Roger nigdy nie będziesz Polakiem” i (mimo, że treść nie łamała prawa) zostali ukarani za domniemany rasizm zamknięciem stadionu na kilka meczy. Trzeba jednak stwierdzić, że prezydent dając Rogerowi polski paszport przyjął go do wspólnoty posiadaczy polskiego paszportu, a nie do wspólnoty narodowej. Czym jest naród? Jest to wspólnota języka i tradycji. Jest to pojęcie uniwersalne. Niezależne od istnienia państwa, bo gdy państwa polskiego nie było, Polacy żyli. Czy gdy państwo istnieje, inaczej rozumiemy pojęcie "naród", niż gdy państwa nie ma? Nie ma papieru na przynależność do narodu. Roger nie jest Polakiem, bo nie mówi po polsku, a poza tym jego rodzice nie byli Polakami. Jest za to Brazylijczykiem, bo doskonale mówi po portugalsku. Nie jest Polakiem, bo nie wie, o co chodzi z "Jeszcze Polska nie zginęła". Jest za to Brazylijczykiem, bo wie, o co chodzi z "Ouviram do Ipiranga as margens plácidas" ("Usłyszały spokojne brzegi Ipirangi"), o którym my nie mamy pojęcia. Co ciekawe do protestu dołączył się także Dariusz Dudka. O nowym koledze z kadry powiedział: (…) nagle pojawiają się kolejni chętni do gry w naszej reprezentacji. Śmieszy mnie to, bo w ten sposób chcą przede wszystkim wypromować własną osobę. Dobrze wiedzą, że nie mają szans na grę w swojej reprezentacji, więc u nas szukają swojej szansy na dalszy rozwój kariery. Nie podoba mi się takie podejście. Czym trafił w samo sedno ale wywołał także medialną burze wobec której postanowił zamilknąć.

Kibice już dawno przestali się identyfikować z piłkarzami ze swych klubów. Zmieniają się oni niemal co sezon. Za to w kadrze zawsze grali nasi reprezentanci, najlepsi w kopaniu piłki spośród czterdziestu milionów współobywateli. Tego nie da się logicznie wytłumaczyć- po prostu czuło się, że to nasi, członkowie naszej wspólnoty, reprezentujący nas wszystkich. Teraz nam to odebrano. Zastanawiałem się czy oglądać mecze kadry na Euro. Na pewno się złamie i zobaczę je wszystkie. Nie będą mnie już jednak tak cieszyły jak myślałem jeszcze kilka miesięcy temu.


PS. Artykuł napisany 6.06.2008- przed finałami Mistrzostw Europy (które poglądów autora w ogóle nie zmieniły)

czwartek, 19 marca 2009

Kościół nie potrzebuje Grossa

W Jedwabnym rękami Polaków dokonano zbrodni, której nikt, łącznie z Kościołem nie podważa i nie usprawiedliwia, jednak zamiast historycznego opisu tego wydarzenia od Jana Grossa dostaliśmy opis emocjonalny i jednowymiarowy. Kościół nie potrzebuje Grossa, Kościół, tak jak Polacy, potrzebuje prawdy. Racje ma kardynał Dziwisz pisząc, o potrzebie całościowego zrozumienia stosunków polsko-żydowskich przełomu lat trzydziestych i czterdziestych. Kościół nie kwestionuje zbrodni, za którą już dawno się ukorzył, i którą (ustami biskupa Gądeckiego) na wyrost porównał do Kołyma i Katania. Kościół kwestionuje książkę mającą za zadanie szykanować Polaków i Polskę w świecie.

Jak doszło do przekształcenia sąsiadów w zbrodniarzy? Doskonale na pytanie to odpowiada Tomasz Parota w pracy „Mord w Jedwabnem. Udział ludności miejscowej w Holocauście”.
Panami sytuacji byli Niemcy, tylko oni mogli podjąć decyzję o zbrodni. Grupy Operacyjne wysłane na teren byłej okupacji sowieckiej wykorzystały to, że Polacy doskonale pamiętali przychylne przyjęcie wkraczających w 1939 roku sowietów przez niektórych Żydów cieszących się z utraty polskiej państwowości i mówiących o wyrównaniu rachunków. Dodatkowym czynnikiem było wywózka i zabicie przez NKWD proboszcza Jedwabnego księdza Mariana Szumowskiego. W 1941 roku z lasów wyszła partyzantka (okolice Jedwabnego były centrum antysowieckiej konspiracji). Pragnęła ona zemsty, a Niemcy im to umożliwili. Tyle tylko, że nie mścili się na żydowskich komunistach, czy członkach NKWD, którzy zdążyli uciec w głąb ZSRR, a na sąsiadach.

Gross myli liczby- Żydów zabito czterokrotnie mniej, o wiele mniej było także uczestników zbrodni. Nie zmienia to oczywiście moralnej klasyfikacji tego haniebnego czynu.
Niektórzy mieszkańcy Jedwabnego, pozbawieni autorytetów (zabójstwo księdza Szumowskiego, faszysta Karolak jako burmistrz), zniszczeni okupacją sowiecką i jej rządami bezprawia, a przede wszystkim mając zapewnioną bezkarność dopuścili się zbrodni. Zbrodni potępionej przez Polskie Państwo Podziemne już w 1942 roku.

Praca historyczna, a do takiej rangi aspirują książki Grossa powinna zawierać wszystkie konteksty i opisywać wszystkie okoliczności. Powinna być poparta wszystkimi dostępnymi, nie wyselekcjonowanymi źródłami i nie zawierać błędów i fałszywych wyliczeń. Strach i Sąsiedzi takimi pracami nie są. I dlatego, a nie ze względu na tematykę to książki złe.
Czy powinny jednak ujrzeć światło dzienne? Oczywiście. W żaden sposób nie można blokować wolności wypowiedzi, szkoda, że niektórzy nie przenoszą tego, na książki o najnowszej historii Polski, dotykające takich problemów jak lustracja. Czy przedstawia ona prawdziwy obraz rzeczywistości? Nie. Autor odpowiada w niej, ze znaczącymi błędami zresztą, jedynie na pytania: kto, jak, kiedy i gdzie? Ani jako historyk, ani jako socjolog, którym jest z wykształcenia Gross, nie mówi nam jednak dlaczego. Sąsiedzi i Strach na pewno cieszą Niemców, którzy ustaliwszy już, że piekło rozpętała mała sekta nazistów próbują obdzielić nas grzechem wojennym jak tylko mogą (np. wypędzenia), a teraz z narodu ofiar próbują zrobić współwinowajców. Uwielbiamy samoobciążanie się, nawet w najbardziej bohaterskich czynach (jak obrona Westerplatte czy Powstanie Warszawskie) niektórzy szukają tylko zdarzeń złych, niedobrych, często szafując pojęciem prawdy historycznej lub historie wręcz zafałszowując. Zgodnie z religią Holocaustu, według której traumy żydowskie to traumy największe i inne cierpienie nie może być do nich nawet porównywane o Jedwabnym musi wiedzieć każde dziecko na świecie, a o sądowym mordzie na 9 Polakach fałszywie oskarżonych o udział w tej zbrodni nikt, tak samo jak o zachowaniu niektórych Żydów od 17.09 1939 do 22.06.1941. Prace jednowymiarowe wychodzą w wielkich nakładach i kilkunastu językach, w przeciwieństwie do małonakładowych artykułów przedstawiających całość zagadnienia. I tak na świecie powstaje zafałszowany obraz Polaków, który przecież, w przeważającej większości byli innymi sąsiadami i mieli inne stodoły, w których Żydów ukrywano.

Mord w Jedwabnem. Udział ludności miejscowej w Holokauście

Artykuł z książki Tomasza Szaroty "Karuzela na placu Krasińskich", wydawnictwo Rytm, Warszawa 2008.

Nazwa małego, mazowieckiego miasteczka Jedwabne, choć dziś raczej kojarzącego się z Podlasiem, wraz z informacją o dokonanej tam 10 lipca 1941 r. zagładzie niemal wszystkich jego żydowskich mieszkańców, w Polsce po raz pierwszy podana została do wiadomości publicznej pod koniec 1966 r. Uczynił to historyk Szymon Datner w artykule Eksterminacja ludności żydowskiej w okręgu białostockim, opublikowanym w 50 numerze „Biuletynu Żydowskiego Instytutu Historycznego". Autor wykorzystał dwie relacje: Szmula Waser-sztejna z 1945 r. i Abrahama Śniadowicza, złożoną dwa lata później.
Pierwszy z nich mówił o 1200 ofiarach zbrodni, drugi podał liczbę 1000, obaj opowiedzieli o spaleniu Żydów w stodole. Wiedza Datnera o tym, co wydarzyło się w Łomżyńskiem w pierwszych dniach i tygodniach okupacji niemieckiej, a więc latem 1941 r., pochodziła nie tylko ze składanych po wojnie relacji ocalałych Żydów. W czerwcu 1949 r., jako ekspert, przeprowadzał on w więzieniu wielogodzinne rozmowy ze skazanym na karę śmierci funkcjonariuszem białostockiego gestapo, SS-Hauptsturmfuhrerem Waldemarem Machollem. Spisał jego wypowiedzi i opublikował część z nich w jidysz w „Bleter far Geszychte" w 1950 r., a część, we własnym tłumaczeniu, po polsku, w „Biuletynie Głównej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce" w 1965 r. Z adnotacji Datnera wiemy, że jednym z tematów poruszonych przez Macholla była działalność na terenie Białostocczyzny hitlerowskich Grup Operacyjnych (Einsatzgruppen) Policji Bezpieczeństwa (Sicherheits-polizei - w skrócie Sipo) i Służby Bezpieczeństwa (Sicherheitsdienst - w skrócie SD).
Szymon Datner nie miał dostępu do akt śledztwa, a potem procesu przeciwko 22 osobom oskarżonym o to, że „idąc na rękę władzy państwa niemieckiego, brali udział w ujęciu około 1200 osób narodowości żydowskiej, które to osoby przez Niemców zostały masowo spalone w stodole Bronisława Śleszyńskiego" (sentencja wyroku z 17 V 1949 r.). Należy zaznaczyć, że w owej sentencji wyroku dwukrotnie jest mowa o 700 Żydach spalonych w stodole, z drugiej zaś strony przy jednym wyroku śmierci (potem zamienionym na karę więzienia) dla Karola Bardonia zarzuca się oskarżonemu, że „brał udział w morderstwie około 1500 osób narodowości żydowskiej".
Wspomniany historyk, analizując wydarzenia przede wszystkim w trzech miejscowościach, w których doszło do bestialskiego mordu popełnionego na Żydach, a więc Wąsoszu (5 lipca), Radziłowie (7 lipca) i Jedwabnem (10 lipca), doszedł do następującego wniosku: „Nie ulega wątpliwości, że były one wszystkie inspirowane przez jedną i tą samą »Einsatzkommando«, jeżdżącą z osiedla do osiedla i podjudzającą do zbrodni. Tam, gdzie Niemcy nie znaleźli powolnych wykonawców, tam krwawego dzieła dokonywali sami. Stwierdzono udział w zbrodniach przestępców, którym wojna otworzyła wrota więzienia lub zażartych faszystów i elementów antyspołecznych". W innym miejscu tak pisze o hitlerowskich „grupach operacyjnych" (w ich skład wchodzić właśnie miało wspomniane przezeń „Einsatzkommando"): „Często działały przy pomocy »tubylczych« formacji policyjnych, zorganizowanych spośród miejscowych zdrajców, faszystów, degeneratów lub kryminalistów. Niekiedy, grając na najniższych instynktach, oddziały te organizowały wybuchy »gnie-wu ludu«, dostarczając przy tym broni, dając wskazówki, nie biorąc jednak udziału w rzezi [podkr. moje - T.S.]. Z reguły fotografowali rozgrywające się sceny, by mieć dowody, że Żydzi są znienawidzeni nie tylko przez Niemców". Przypomnę, że w podobny sposób rejestrowany był przez Niemców przebieg wielkanocnego pogromu w Warszawie w 1940 r.
Czytając dziś tekst Datnera, pamiętać trzeba o tym, że wówczas, gdy on powstawał, jego autor na pewno znajdował się pod wpływem tzw. autocenzury, a jego tekst przed publikacją przejść musiał przez cenzurę urzędową. Gdy wśród uczestników mordu wymieniał on „przestępców, którym wojna otworzyła wrota więzienia", to być może miał na myśli tylko kryminalistów, ale być może zdawał sobie też sprawę, że byli wśród nich członkowie antykomunistycznej konspiracji z okresu okupacji sowieckiej lat 1939-1941. Zważmy, że zarówno owa konspiracja, jak i w ogóle sowiecka okupacja w 1966 r. były tematami tabu.
Nasza obecna wiedza o wydarzeniach w Jedwabnem jest bez porównania rozleglejsza od tej, jaką posiadał wówczas Szymon Datner. Dysponujemy dziś nie tylko dziesiątkami zeznań śledczych i procesowych, relacji świadków wydarzeń, ich uczestników oraz osób postawionych za udział w zbrodni przed polskimi sądami, ale także znacznie więcej jesteśmy w stanie powiedzieć o przebiegu Holokaustu i w kolejnych etapach realizowania przez niemiecką Trzecią Rzeszę programu Endlósung. Przykładowo - Datnerowi nie były znane wytyczne i dyrektywy Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy dla dowódców Grup Operacyjnych Sipo i SD, dotyczące „inicjowania" i „uruchamiania" tzw. Selbstreinigungsaktionen (akcji samooczyszczających), mających na celu wciąganie ludności miejscowej w dzieło zagłady Żydów, jednakże „bez pozostawiania śladów" odegranej przez Niemców inspiratorskiej roli. Wymienione przez Datnera, organizowane przez Niemców, mające uchodzić za spontaniczne wybuchy „gniewu ludu" - to wszak nic innego, jak owe nakazane przez Reinharda Heydricha „akcje samooczyszczające". Moim zdaniem, to, co wydarzyło się w Jedwabnem, było właśnie jedną, z takich akcji. Znacznie więcej wiemy też o antecedensach wydarzeń na Białostocczyźnie z lata 1941 r., m.in. o silnej pozycji na tym terenie przed wojną politycznej prawicy, przede wszystkim zaś o narastaniu konfliktu polsko-żydowskiego w okresie okupacji sowieckiej.
Informacje podane przez Szymona Datnera w 1966 r. potraktowane zostały, jak sądzę, jako kolejne uzupełnienie jakże przecież już długiej listy zbrodni popełnionych przez hitlerowskie Niemcy. Liczba żywcem spalonych w jedwabieńskiej stodole Żydów, nawet jeśli miałaby się zbliżać do półtora tysiąca, zestawiana z milionami ofiar Holokaustu, nie robiła przecież większego wrażenia. Warto też zwrócić uwagę na fakt, że Datner powoływał się co prawda na relację Szmula Wasersztejna, ale jej nie cytował, nie przekazał czytelnikom artykułu znajdującego się w tej relacji opisu mordu, opisu rzeczywiście wstrząsającego.
Wydana w Londynie w 1974 r. książka Reubena Ainszteina Jewish Resi-stance in Nazi-OccupiedEurope, której autor powoływał się na artykuł Datnera i dla którego sprawcami jedwabieńskiej zbrodni byli „polscy antysemici", nie została w Polsce w ogóle zauważona. To samo można powiedzieć o wydanym jednocześnie w 1980 r. w Stanach Zjednoczonych po angielsku i w Izraelu po hebrajsku tomie Yedwabne: History and Memoriał Book / Sefer Jedwabne. Historiya vezikaron, pod red. Morłana T. Rogersa, w którym opublikowano kilka relacji żydowskich o wydarzeniach w Jedwabnem. Jak się okazało, istnienie tej książki bynajmniej nie spowodowało umieszczenia hasła „Jedwabne" w opublikowanej w początku lat 90. w kilku językach encyklopedii Holokaustu.
W1986 r. do relacji Szmula Wasersztejna, przechowywanej w Archiwum Żydowskiego Instytutu Historycznego w Warszawie, dotarła para młodych dziennikarzy, Danuta i Aleksander Wroniszewscy. Po zapoznaniu się z tym tekstem pojechali do Jedwabnego i napisali reportaż z tego miasteczka. Obok zapisu przeprowadzonych przez nich rozmów z jego mieszkańcami znalazły się tam także najistotniejsze fragmenty tego, co 5 kwietnia 1945 r. Szmul Wa-sersztejn opowiedział o popełnionej tam 10 lipca 1941 r. zbrodni. Po odrzuceniu reportażu przez pismo „Kontrasty" został on opublikowany w lipcu 1988 r. przez łomżyński tygodnik „Kontakty", Wtedy po raz pierwszy treść relacji Wasersztejna przekazana została do wiadomości publicznej. Jest w niej co prawda wyraźnie powiedziane, że „rozkaz, aby zniszczyć wszystkich Żydów" wydali w Jedwabnem 10 VII 1941 r. Niemcy, kiedy to rankiem tego dnia „przybyło do miasteczka 8 gestapowców", jednakże dalszy opis wypadków nie pozostawia cienia wątpliwości, że sprawcami zbrodni „sensu stricto", by posłużyć się sformułowaniem prokuratora Radosława Ignatiewa użytym przezeń w lipcu 2002 r., gdy podsumowywał prowadzone przez Instytut Pamięci Narodowej śledztwo, byli, niestety, Polacy.
Reportaż Wroniszewskich pozostał bez echa. Nie jest wykluczone, że podobny byłby los krótkiego tekstu Jana Tomasza Grossa Lato 1941 w Jedwabnem. Przyczynek do badań nad udziałem społeczności lokalnych w eksterminacji narodu żydowskiego w łatach II wojny światowej, jaki ukazał się na początku 2000 r., w tomie Europa Nieprowincjonalna (księga jubileuszowa dla prof. Tomasza Strzembosza, pod red. Krzysztofa Jasiewicza). Gross, tak na dobrą sprawę, po prostu opublikował relację Szmula Wesersztejna, dodając do niej tylko niewielki własny komentarz. Jednakże z owym tekstem Grossa zapoznał się dziennikarz Andrzej Kaczyński, który zbulwersowany tym, co przeczytał, sam pojechał do Jedwabnego, by na miejscu sprawdzić wiarygodność informacji o czynnym udziale Polaków w mordowaniu ich żydowskich sąsiadów. Wrócił i w swej gazecie „Rzeczpospolita" 5 V 2000 r. opublikował reportaż Całopalenie, z podtytułem, który według mnie, także w świetle posiadanej dziś przez nas wiedzy o jedwabieńskiej zbrodni, odpowiada prawdzie: W Jedwabnem zagłady Żydów Niemcy dokonałi polskimi rękami.
Można się spierać, czy właśnie ten reportaż dał początek narodowej debacie o Jedwabnem. Kilkanaście dni wcześniej, bo 18 IV 2000 r., w I programie Telewizji Polskiej wyemitowany został film dokumentalny Agnieszki Arnold ...gdzie jest mój starszy syn Kain, będący reportażem z Jedwabnego i zapisem rozmów z mieszkańcami tego miasteczka o popełnionej tam kilkadziesiąt lat wcześniej zbrodni. Książka Jana Tomasza Grossa Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka, wydana w Sejnach nakładem Fundacji „Pojezierze", ukazała się dopiero w połowie maja 2000 r. Autor, od 1969 r. mieszkający w Stanach Zjednoczonych, socjolog od lat parający się historią, przebywał akurat wówczas w kraju ojczystym. 19 maja uczestniczył w zorganizowanym z inicjatywy ministra spraw zagranicznych Bronisława Geremka zebraniu, mającym na celu wysłuchanie opinii fachowców w „sprawie Jedwabnego" i poświęconej jej książce Grossa. Dopiero w listopadzie tego roku do dysputy o Jedwabnem włączyła się „Gazeta Wyborcza", gdy dowiedziano się, że lada chwila ukaże się angielska wersja Sąsiadów. Po artykule Jacka Żakowskiego Każdy sąsiad ma imię oraz wywiadzie przeprowadzonym przezeń z autorem tych słów można już mówić o rozpoczęciu największej dyskusji, jaka po wojnie przetoczyła się przez polskie środki masowego przekazu. Jej apogeum przypadło na wiosnę 2001 r., kiedy to na temat Jedwabnego ukazywało się w prasie kilkadziesiąt tekstów miesięcznie. A przecież doliczyć do tego należy wypowiedzi w radiu i telewizji, a także w internecie. Dyskusja o Jedwabnem, książce Grossa, stosunkach polsko-żydowskich, wreszcie o polskim antysemityzmie i „obsesji niewinności" bynajmniej nie ograniczała się do terytorium naszego kraju. Szczególnie zainteresowanie tematy te wzbudzały w Niemczech, przy czym autorzy ukazujących się tam tekstów, głównie, choć nie wyłącznie, korespondenci prasy niemieckiej akredytowani w Polsce, dość często nie ukrywali uczucia „Schadenfreude", towarzyszącego im w zetknięciu z informacjami o haniebnych kartach polskiej historii. Z nie mniejszą satysfakcją konstatowali, że „sprawa Jedwabnego" definitywnie obalić miała polski „mit narodu ofiar".
Dnia 27 V 2001 r. w kościele Wszystkich Świętych w Warszawie zgromadziło się niemal pięćdziesięciu polskich biskupów na nabożeństwo pokutne, by modlić się za pomordowanych w Jedwabnem Żydów. Przemawiający tam w imieniu Episkopatu biskup Stanisław Gądecki powiedział: „Chcemy, jako pasterze Kościoła w Polsce, stanąć w prawdzie przed Bogiem i ludźmi, zwłaszcza przed naszymi żydowskimi braćmi i siostrami, odnosząc się z żalem i skruchą do zbrodni, która w lipcu 1941 r. wydarzyła się w Jedwabnem i gdzie indziej. Jej ofiarami stali się Żydzi, zaś wśród sprawców byli także Polacy i katolicy, osoby ochrzczone. (...) Bolejemy głęboko nad postępowaniem tych, którzy w ciągu dziejów - szczególnie w Jedwabnem i innych miejscach - przysporzyli Żydom cierpień, a nawet zadali im śmierć. (...) Oby nigdy nie powtórzyły się: Katyń i Oświęcim, Kołyma i obozy zagłady ani Jedwabne".
Uroczystość upamiętniająca popełnioną zbrodnię odbyła się w Jedwabnem 10 VII 2001 r. Wówczas to właśnie prezydent Rzeczypospolitej Aleksander Kwaśniewski wygłosił przemówienie, które Zdzisław Krasnodębski nazwie „doskonałym i godnym", a także najlepszym w jego karierze. Prezydent przeprosił Żydów we własnym imieniu oraz „tych, których sumienie poruszyła ta zbrodnia". Zabrał też głos ambasador Izraela Szewach Weiss, który powiedział: „Miałem okazję spotkania w życiu również innych sąsiadów. Dzięki nim ja i moja rodzina przeżyliśmy Holokaust. (...) W swoim życiu poznałem także inne stodoły, w których ukrywano Żydów. (...) Przyjechałem tutaj jako przedstawiciel mojego państwa (...), w którym żyją również ocaleni z Zagłady, którzy przeżyli wojnę dzięki swoim polskim sąsiadom, ludziom szlachetnym i wielkodusznym".
Jesienią 2002 r. odbyła się uroczysta, choć medialnie wyciszona, promocja przygotowanego przez Instytut Pamięci Narodowej dwutomowego dzieła pod red. Pawła Machcewicza i Krzysztofa Persaka Wokół Jedwabnego, o łącznej objętości przeszło 1500 stron druku. Bez znajomości opublikowanych tam studiów oraz przekazów, zabieranie odtąd głosu w sprawie mordu w Jedwabnem przez fachowego historyka powinno być zabronione. W jakiej mierze poszerzają one wiedzę o tym mordzie, jaką posiadał, pisząc swą książkę, autor Sąsiadów? Czy w ich świetle da się utrzymać wyrażony przez Andrzeja Żbikowskiego pogląd („Rzeczpospolita" z 4 I 2001 r.), że „pod względem warsztatowym »Sąsiedzi« są pracą wzorową"? Czy jednak pomimo wszystkich braków nie należy uznać, że ta niewielkich rozmiarów książeczka odegrała bardzo pozytywną rolę, przyczyniając się do intensyfikacji badań nad okresem II wojny światowej, ze szczególnym uwzględnieniem stosunków polsko-żydowskich? Wreszcie zadać można pytanie, czy dziś o haniebnych wydarzeniach na Białostocczyźnie latem 1941 r., kiedy to nasi rodacy bili Żydów i znęcali się nad nimi, ale także uczestniczyli w ich zabijaniu, wszystko już wiemy? Krótko mówiąc, czy w pełni jesteśmy w stanie wyjaśnić i zrozumieć, jak mogło dojść do przekształcenia się spokojnych sąsiadów w ludzkie bestie?
Choć może się to wydawać dziwne, ale pisząc Sąsiadów, J.T. Gross nie znał tekstu artykułu Datnera z 1966 r., nie wiedział też o istnieniu całej serii publikacji Waldemara Monkiewicza, który od czerwca 1971 r. jako prokurator Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Białymstoku prowadził, dodajmy, w sposób zupełnie niekompetentny, śledztwo w sprawie mordu w Jedwabnem. W książce Grossa znajdziemy, co prawda, sformułowanie jednego z głównych zadań, jakie autor sobie postawił: „zasadnicze pytanie, na które pragnęlibyśmy dać możliwie najwierniejszą odpowiedź, dotyczy roli Niemców w tym zbiorowym morderstwie" (s. 54). W innym miejscu sam stwierdza: „Panami sytuacji w Jedwabnem byli oczywiście Niemcy. I tylko oni mogli podjąć decyzję o wymordowaniu Żydów". Jest to oczywiście trafna konstatacja! Szukając „najwierniejszej odpowiedzi" na pytanie o udział Niemców w jedwabieńskiej zbrodni, powinien Gross, oczywiście, przeprowadzić kwerendę w archiwach niemieckich (przede wszystkim w Ludwigsbur-gu), a w każdym razie zapoznać się z opublikowanymi materiałami źródłowymi, dotyczącymi działalności Grup Operacyjnych Sipo i SD. O tym, że poszukiwania materiałów archiwalnych w Niemczech jednak byłyby opłacalne, nawet jeśli nie udałoby się odnaleźć dokumentów jednoznacznie potwierdzających obecność w Jedwabnem 10 VII 1941 r. konkretnego niemieckiego oddziału policyjnego, świadczą choćby wyniki poszukiwań Edmunda Dmitrówa, opublikowane w I tomie Wokół Jedwabnego. Gross pisze: „Einsatzgruppe B, w której sektorze działania znajdowały się Łomża i Jedwabne, 10 lipca była już gdzieś w okolicy Mińska" (s. 16). Pogląd taki wyrobił sobie na podstawie wydanego w Nowym Jorku w 1989 r., po angielsku, wyboru raportów sytuacyjnych Grup Operacyjnych (The Einsatzgruppe Reports, wyd. Y. Arad. S. Krakowski i S. Spector), natomiast nie było mu znane podstawowe wydawnictwo źródłowe na ten temat, mianowicie Die Einsatzgruppen in der be-setzten Sowjetunion. Die Tatigkeits- und Lageberichte des Chefs der Sicher-heitspolizei und des SD (pod red. P. Kleina, Berlin 1997). Gdyby doń sięgnął, dowiedziałby się z raportu dowódcy owej EG „B" z 14 VII 1941 r., że 3 lipca z Warszawy do Białegostoku wyruszyły cztery „oddziały wsparcia", jemu podporządkowane. Dowodzony przez Wolfganga Birknera 28-osobowy oddział miał pozostać w Białymstoku (i pozostał tam aż do 10 sierpnia). Jednym z pozostałych trzech dowodził Johannes Bohm, który miał udać się do Grodna. Niebawem, co właśnie ustalił E. Dimitrów, Arthur Nebe, dowódca EG „B", otrzymał stamtąd raport: „Pogromy rozpoczęte...".
Wśród zeznań składanych podczas kilku śledztw prowadzonych w związku z jedwabieńską zbrodnią, moim zdaniem, na szczególną uwagę zasługuje wielokrotnie powtórzone zeznanie Jana Czesława Strzelczyka. W 1967 r. mówił: „Jak sobie przypominam, to któregoś dnia na początku lipca 1941 roku zamiatałem ulicę i w tym czasie przechodził burmistrz Karolak, i z takim zadowoleniem powiedział do mnie, że dzisiaj Niemcy albo spalą, albo wystrzelają Żydów". Rok później stwierdzi to samo: „dowiedziałem się od ówczesnego burmistrza Karolaka, że w dniu tym w Jedwabnem będą strzelać do Żydów lub będą ich palić". W zeznaniu z 1971 r. nie ma wątpliwości, kogo miał na myśli: „Dowiedziałem się (...) od nieżyjącego już burmistrza, że Niemcy zamierzają wymordować Żydów". Trzeba tu dodać, że w 1986 r. ze Strzelczykiem rozmawiali też Wroniszewscy. W reportażu ...aby żyć występuje on jako Jan (od pierwszego z dwu imion) S. Oto jego wypowiedź: „Niebagatelną rolę w pogromie odegrał K.[arolak], świeżo i przypadkowo przez Niemców wybrany na burmistrza. 10 lipca, gdy rano zamiatałem ulicę przed posesją, zagadnął mnie: »Wie pan, dziś albo ich spalą, albo rozstrzelają«. Nie wyglądał na zatroskanego. Chwilę potem powtarzał nowinę kilku innym. Słyszałem z daleka radosną wrzawę. Jakby się cieszyli na dobrą zabawę". Tekst tego reportażu Grossowi także nie był znany.
Bardzo dobrze się stało, że wśród dokumentów opublikowanych w II tomie Wokół Jedwabnego znalazły się też, przygotowane do druku przez Jana J. Milewskiego, wybrane akta procesów karnych, dotyczących mordu popełnionego na Żydach w Radziłowie w dniu 7 VII 1941 r. Z jednej strony pozwala to dostrzec analogie z późniejszymi o trzy dni wydarzeniami w Jedwabnem i niemal identyczny scenariusz obydwu zbrodni, z drugiej zaś niebudzącą już w wypadku Radziłowa wątpliwości rolę Niemców, wydających rozkaz zagłady Żydów. W zeznaniu Berka Wasersztejna z 1945 r. czytamy: „Było to dn. 7 VII 1941 r. O jakiejś godz. 9 rano przyjechały 3 auta osobowe gestapowców, którzy wydali rozkaz przedstawicielom miasteczka, że mogą robić z Żydami, jak im się podoba", a więc mogą ich też bezkarnie zabić, choć brak tu tak jednoznacznego stwierdzenia. Odnajdziemy je w dwa lata późniejszym zeznaniu Henryka Dziekońskiego. Oto jego najistotniejszy dla nas fragment: „Gdy Niemcy wkroczyli na nasze tereny (...) ja wraz z kolegami, którzy byli zorganizowani do utrzymania porządku w mieście Radziłowie, otrzymaliśmy rozkaz od gestapowców zegnania na rynek Żydów, którzy zamieszkiwali na terenie miasta Radziłów, i zamęczenia ich. Do rozkazu wydanego przez gestapo ustosunkowaliśmy się bardzo chętnie i przychylnie, wykonując rozkaz w następujący sposób: zaczęliśmy wszystkich Żydów zamieszkałych na terenie miasta Radziłów, bez różnicy płci i wieku, zganiać na rynek, w czym ja brałem aktywny udział. Po spędzeniu Żydów na rynek jeden z gestapowców wyznaczył mnie na dowódcę grupy, która miała za zadanie zlikwidowanie Żydów, jednocześnie gestapowiec, wydając polecenie, by zostać dowódcą, zaznaczył mnie, że możemy rżnąć Żydów nożami i rąbać siekierami. W tym jeden z naszej grupy, który również brał udział w rzezi Żydów, zaznaczył, że będzie to obustronne rozlanie krwi, wtedy jeden z gestapowców do Godlewskiego Aleksandra (który obecnie jest w więzieniu) powiedział: »M a c i e stodołę, możecie wszystkich spalić« [podkr. moje - T.S.]". W zeznaniu złożonym kilka dni później Dziekoński powie to samo: „Niemcy kazali spędzić Żydów na rynek w Radziłowie. (...) Po spędzeniu na rynek około sześciuset Żydów Niemcy kazali spalić tych Żydów. Wtedy tych spędzono do stodoły. (...) Po spaleniu zaczęły się rabunki po mieszkaniach i sklepach żydowskich".
Okazuje się, że nie tylko miejsce i sposób dokonania mordu pokazują ewidentnie analogie pomiędzy wydarzeniami w Radziłowie i Jedwabnem. Także cel gromadzenia Żydów na rynku był podobny. Piotr Przestrzelski zeznał w 1947 r.: „Gestapo spędziło Żydów na rynek [w Radziłowie] i kazali pleć go. Potem gestapowcy, odjeżdżając, powiedzieli Polakom, ażeby z Żydami szlus zrobili". Swoje umiłowanie ładu, porządku i schludności zademonstrowali Niemcy także w Jedwabnem. Tam również zmuszano Żydów, by usuwali trawę spomiędzy kamieni na brukowanym nimi rynku. Przypomnę, że po zajęciu przez Niemców Wiednia w 1938 r. tamtejszych Żydów zaganiano, by szczoteczkami do zębów czyścili chodniki...
Dla zrozumienia tego, co wydarzyło się w Jedwabnem w ów koszmarny czwartek 10 VII 1940 r., należało gruntowniej, niż to zrobił Gross, zapoznać się nie tylko z przebiegiem okupacji sowieckiej na tym terenie i stosunkami polsko-żydowskimi, panującymi tam w okresie II Rzeczypospolitej, ale także zająć się w ogóle historią tego miasteczka oraz dokonującymi się zmianami etniczno-demograficznymi jego ludności, i to od końca XIX stulecia po rok 1941. Ogromnie interesujące wyniki własnych badań w tym zakresie w I tomie Wokół Jedwabnego opublikował Marcin Urynowicz. Przytacza on za Słownikiem geograficznym Królestwa Polskiego (z tomu wydanego w 1882 r.), że w tym mniej więcej czasie Jedwabne miało 1857 mieszkańców, „przeważnie izraelitów", podaje też, że w 1897 r. spis ludności wykazał, że na 2505 objętych nim mieszkańców Jedwabnego 1941 osób (aż 77,5%) stanowiła ludność żydowska. Danych tych w książce Grossa nie znajdziemy. Natomiast jest w niej wzmianka o wyniku spisu powszechnego z 1931 r. Według Grossa z wykazanej w nim w Jedwabnem liczby 2167 mieszkańców ludność „w przeszło sześćdziesięciu procentach [była] pochodzenia żydowskiego" (s. 27). Tymczasem z liczb przytoczonych przez Urynowicza wynika, że 1309 osób podało wówczas polski jako język ojczysty, a jedynie 858 osób język inny, najczęściej żydowski. Według szacunków tego autora pod koniec lat 30. Żydzi stanowili ok. 40% ludności Jedwabnego. Jego zdaniem na przełomie czerwca i lipca mieszkało ich w Jedwabnem około tysiąca.
Wnikliwe studium na temat stosunków polsko-żydowskich w Jedwabnem w XIX w. oraz w okresie międzywojennym w I tomie Wokół Jedwabnego opublikował Jan J. Milewski. Otrzymaliśmy tym samym wiele nowych, cennych informacji o wpływach na tym terenie Stronnictwa Narodowego oraz narastaniu konfliktów narodowościowych. Jako uzupełnienie potraktować tu należy wyniki badań Dariusza Libionki opublikowane w tymże tomie, w tekście zatytułowanym Duchowieństwo diecezji łomżyńskiej wobec antysemityzmu i zagłady Żydów. Tu wtrącę pewną uwagę szczegółową. Otóż Libionka zwraca uwagę, że sprawujący od 1931 r. obowiązki proboszcza w Jedwabnem ks. Marian Szumowski „był niekwestionowanym autorytetem dla mieszkańców". Przytacza nawet artykuł miejscowej gazety katolickiej, w której pisano, że parafianie gotowi byli „duszę poświęcić" za proboszcza. Wiadomo, że w lipcu 1940 r. ks. Szumowski został przez NKWD aresztowany, wywieziony w głąb ZSRR i tam zamordowany. W pełni zgadzam się z Libionka, gdy pisze: „Jest wysoce prawdopodobne, że na przebieg wydarzeń w Jedwabnem zaważyła nie-
obecność znającego lokalną społeczność żydowską i posiadającego ogromny autorytet wśród Polaków ks. Szumowskiego, który choć pozostawał sympatykiem Stronnictwa Narodowego, dobrze znał miejscowych Żydów i nie wspierał zbyt aktywnie działalności antyżydowskiej", zabrakło mi jednak spojrzenia na tę nieobecność ukochanego kapłana także z innej strony. Przecież świetnie wiedziano, kto go aresztował. Czyż pamięć o tym wówczas, gdy w Żydach lub w „żydo-komunie" dopatrywano się sprawców nieszczęścia sprowadzonego na takich polskich patriotów jak ks. Szumowski, nie okazała się dodatkowym czynnikiem wzmagającym chęć zemsty, w której rola „kozła ofiarnego" przypadła w udziale zupełnie niewinnej ludności żydowskiej. Żydzi, którzy zdradziwszy Polskę, poszli na współpracę z „władzą sowiecką", wcześniej zdołali przecież uciec.
Dotykamy tu niezwykle kontrowersyjnego problemu postaw i zachowań ludności na należących w 1939 r. do państwa polskiego terenach, które potem znalazły się pod okupacją sowiecką. Chodzi w tym wypadku zarówno o postawy i zachowania Polaków, jak i Ukraińców, Białorusinów, Litwinów, a także Żydów. Dopiero od niedawna rozpoczęto rzetelne badania naukowe na ten temat. W kontekście „sprawy Jedwabnego" przedmiotem sporu stała się ocena postaw i zachowań ludności żydowskiej. Z jednej strony pojawiła się tendencja wyolbrzymiania ich roli w różnych organach władzy okupacyjnej, ze szczególnym uwzględnieniem agenturalnej służby w NKWD, z drugiej zaś strony tendencja minimalizowania udziału Żydów wśród ludzi popierających „władzę sowiecką". Przypomniano w tym wypadku, ze wszech miar słusznie, że w wyniku wprowadzania w życie nowego ustroju „sprawiedliwości społecznej" utracili swą własność także żydowscy kupcy i rzemieślnicy, Żydów dotknęły, i to boleśnie, ograniczenia w zakresie życia religijnego, nie byli też wyłączeni z wysyłanych w głąb ZSRR transportów podczas akcji deportacyjnych. Jest faktem bezspornym, że w momencie pojawienia się Niemców na terenach, które do 22 VI1941 r. pozostawały pod okupacją sowiecką, witani oni byli przez zdecydowaną większość miejscowej ludności z entuzjazmem, jako wybawcy i wyzwoliciele. Niemal natychmiast pojawiło się także dążenie do „wyrównania rachunków" z niedawnymi ciemiężycielami, pomszczenia doznanych krzywd, cierpień i upokorzeń. Zemsta dotknąć miała komunistów i Żydów. Ponieważ tych pierwszych już na miejscu zabrakło, Niemcy bardzo sprytnie poradzili całą nagromadzoną wściekłość przenieść na Żydów. Tym łatwiej było im przekonać do tego ludność miejscową tam, gdzie pamiętano, tak jak na Białostocczyźnie, nieukrywaną przez większość Żydów jesienią 1939 r. radość i satysfakcję z upadku polskiej państwowości.
Nasza wiedza o wydarzeniach w Jedwabnem wciąż nie jest ani pełna, ani zadowalająca. Dalej na wiele pytań brak nam odpowiedzi. Dotyczy to m.in. udziału Niemców w tej zbrodni. Pragnę zwrócić tu uwagę na dokument świadczący o tym, że polski rząd na uchodźstwie spodziewał się wywołania przez Niemców antyżydowskich pogromów. W dniu 23 VI1941 r., a więc nazajutrz po wybuchu wojny niemiecko-sowieckiej, gen. Sikorski podpisał „Instrukcję dla kraju nr 2", przesłaną dwa dni później na ręce komendanta ZWZ, gen. Stefana Roweckiego i delegata rządu Cyryla Ratajskiego. Czytamy tam: „Rząd kładzie wielki nacisk na konieczność ostrzeżenia społeczeństwa, aby nie ulegało podżegaczom niemieckim do czynnych wystąpień przeciwko Żydom na ziemiach zwalnianych z okupacji sowieckiej". Nie wiemy, kiedy ta depesza dotarła do Warszawy. Tak czy inaczej, zapewne nie było możliwości przekazania jej treści w Łomżyńskie podczas pierwszej dekady lipca 1941 r.
I jeszcze jeden dokument chciałbym tu przywołać. Jest to uzasadnienie wyroku, jaki zapadł w kwietniu 1948 r. w procesie członków Einsatzgruppen, jaki toczył się przed Amerykańskim Trybunałem Wojskowym w Norymberdze. Interesujący nas fragment brzmi: „Niektóre Einsatzkommandos dokonały zbrodni, która z punktu widzenia moralności była może jeszcze większa niż popełnione przez nie morderstwa, było to podżeganie ludności do lżenia, maltretowania i zabijania współobywateli".
Przed ukazaniem się Sąsiadów na kamiennym pomniku w Jedwabnem widniał napis: „Miejsce kaźni ludności żydowskiej. Gestapo i żandarmeria hitlerowska spaliła żywcem 1600 osób 10 VII 1941". Gross napisał swą książkę, by udowodnić, że był to napis kłamliwy, gdyż bezpośrednimi sprawcami zbrodni byli nie Niemcy, lecz Polacy. Teraz okazuje się, na podstawie przeprowadzonej w 2001 r., niestety tylko częściowej, ekshumacji, że fałszywa jest także liczba ofiar, której autor Sąsiadów już nie zakwestionował. Nie jesteśmy w stanie powiedzieć, ilu Żydów przebywało w Jedwabnem tego dnia, ani też ilu z nich spalono żywcem w stodole Bronisława Śleszyńskiego. Prawdopodobnie zginęło czterokrotnie mniej Żydów niż podano w Sąsiadach, przy czym owa liczba 1600 zamordowanych przez Polaków Żydów przekazana została światowej opinii publicznej. Nie zapominajmy, że książka Jana Tomasza Grossa ukazała się nie tylko po polsku i angielsku, ale przetłumaczono ją także na niemiecki, rosyjski, włoski, francuski i hebrajski. Niższa liczba ofiar popełnionej przez Polaków zbrodni w niczym nie zmienia jednak moralnej oceny tego haniebnego czynu.
Na podstawie akt procesu z 1949 r. Gross ustalił, że w jedwabieńskim mordzie uczestniczyło 92 Polaków. A oto jego dalszy wywód: „Przed wojną, jak pamiętamy, mieszkało tam circa 2500 osób, z tego sześćdziesiąt kilka procent to byli Żydzi. Dzieląc etnicznie polską ludność na pół, dostajemy liczbę 450 mężczyzn, wliczając w to starców i dzieci. Więc jeszcze raz podzielmy ją na pół i wtedy się okaże, że mniej więcej połowa dorosłych mężczyzn z Jedwabnego jest wymieniona po nazwisku wśród uczestników pogromu" (s. 63). Cytowany już przeze mnie M. Urynowicz dla roku 1937 przyjmuje także 2500 osób jako liczbę mieszkańców Jedwabnego, z tym że Żydzi stanowić mieli nie „sześćdziesiąt kilka procent", lecz jedynie 40 procent tej liczby. „Etnicznie polskiej ludności" byłoby więc ok. 1500 osób, mężczyzn (wliczając w to starców i dzieci) - ok. 750. Dalsze obliczenia Grossa mają uzasadniać najistotniejszy wniosek - co drugi dorosły mężczyzna, polski mieszkaniec Jedwabnego, brał udział w mordowaniu swych żydowskich sąsiadów. Jest to wniosek z gruntu fałszywy, co nie znaczy, że w ów czwartek znacznie więcej niż setka osób, w taki czy inny sposób, wspomagała poczynania morderców, dawała im przyzwolenie, korzystała z tego, co się stało, uczestnicząc w grabieży żydowskiego mienia.
Tak jak nie potrafimy określić dokładnej liczby Żydów przebywających w Jedwabnem rankiem 10 VII 1941 r., tak samo nie wiemy, ilu było tam wówczas Polaków - chrześcijan, stałych mieszkańców, a ilu przybyłych tam chłopów z sąsiednich wsi. Ich przyjazd to dodatkowy dowód, że data kolejnej „rozprawy z Żydami", po Wąsoszu i Radziłowie, musiała być wcześniej w okolicy znana. Chłopi z okolic przybyli do Jedwabnego ewidentnie w celu rabowania żydowskiego majątku.
Choć przerażający jest ogrom popełnionej w Jedwabnem zbrodni, a także sadyzm, z jakim najpierw znęcano się, a potem zabijano nie tylko przecież mężczyzn, ale także bezbronne żydowskie dzieci i kobiety, należy jednak próbować zrozumieć, dlaczego do tego doszło, dlaczego nagle przestały obowiązywać jakiekolwiek normy moralne? Na pewno zabrakło w tym momencie w Jedwabnem ludzi, którzy swym autorytetem mogliby powstrzymać tłum i przeciwstawić się prowodyrom, którzy, na zlecenie Niemców, ów tłum sobie podporządkowali. Bez wątpienia do demoralizacji w znacznej mierze przyczyniła się okupacja sowiecka. Były to wszak rządy bezprawia, łamania ludzkiej godności, zniewolenia, cierpień i udręki zupełnie niewinnych ludzi, pozbawiania ich ojcowizny, skazywanie na tułaczkę. Skoro przypatrzymy się owym prowodyrom, którzy w imieniu Niemców kierowali przebiegiem „samooczyszczenia się" Jedwabnego z Żydów, bez trudu zauważymy, że istnieje pewien związek ich działalności z faktem, że w pierwszej połowie roku 1940 właśnie ta miejscowość stała się centrum skierowanej przeciwko sowieckiemu okupantowi konspiracji. Znaczna część uczestników tej konspiracji, po likwidacji „bazy partyzanckiej" na Kobiełnem w czerwcu 1940 r. przez NKWD, była represjonowana, niektórzy trafili do łomżyńskiego więzienia, inni ukrywali się w lasach. Powróciwszy do Jedwabnego w końcu czerwca czy na początku lipca 1941 r., marzyli wręcz o rewanżu i zemście. Niemcy im to umożliwili, a w każdym razie pozornie mogło się to tak wydawać. Najistotniejsze, moim zdaniem, było jednak to, że Niemcy sprawcom zbrodni zapewnili bezkarność.
W świetle zeznań świadków i uczestników wydarzeń w Jedwabnem głównym organizatorem akcji, najpierw gromadzenia Żydów na rynku, a potem zapędzenia ich do stodoły i tam ich spalenia, był „mianowany przez Niemców burmistrzem" Marian Karolak. Po wojnie wyjechał z Jedwabnego i ponoć ukrywał się w Warszawie u swego szwagra, Walentego Grądzkiego, kierownika zakładu krawieckiego. W doniesieniu skierowanym do władz w grudniu 1947 r. podano nawet adres tego zakładu. Do czasu procesu uczestników mordu w 1949 r. Karolaka nie udało się odnaleźć. Zaginął bez śladu. Bardzo to dziwne, choć prawdziwe. Nie mniejsze zdziwienie budzi pismo z 11 VIII 1971 r. prokuratora białostockiej Okręgowej Komisji Badania Zbrodni Hitlerowskich w Polsce, Waldemara Monkiewicza, będące sprawozdaniem z prowadzonego od 27 V 1967 r. śledztwa w sprawie Jedwabnego. Czytamy w tym sprawozdaniu coś takiego: „We wniosku o ściganie nie umieszczono Karolaka z uwagi na fakt, że nie jest wiadome, jaki był jego udział w zbrodni"...
Kończąc, pragnę przypomnieć tytuł jednej z najważniejszych książek dotyczących dziejów Holokaustu. Myślę o dziele Raula Hilberga Pepetraiors, Yictims, Bystanders, w wersji niemieckiej Tater, Opfer, Zuschauer. Dopiero w 2007 r. ukazało się ono po polsku. Tłumaczenie ostatniego członu tytułu już Niemcom sprawiło kłopot. Owi „Bystanders" to raczej gapie niż widzowie. Gdy myślano w Polsce przed laty o Holokauście, to widziano nas właśnie w roli świadków wydarzeń, a nie biorących udział w Zagładzie. Ten punkt widzenia odnajdziemy jeszcze w słynnym artykule Jana Błońskiego Biedni Polacy patrzą na getto, opublikowanym w styczniu 1987 r. w „Tygodniku Powszechnym". Błoński pisał: „Współudział i współwina to nie to samo. Można być współwinnym, nie biorąc udziału w zbrodni. Najpierw przez zaniechanie czy przeciwdziałanie niedostateczne". Ale pisząc to, Błoński nic jeszcze o Jedwabnem nie wiedział. My wiemy i mamy odwagę o tym mówić.
Odsłaniając nawet te, jedne z najczarniejszych, karty naszej historii, należy pamiętać, że ci Polacy, którzy w jakimś momencie pomogli Niemcom w dokonywanej przez nich zagładzie Żydów, byli zdrajcami własnego narodu. W redagowanym przez Zofię Kossak-Szczucką konspiracyjnym piśmie „Prawda" w maju 1942 r. tak pisano na ten temat: „Przeciw podobnej hańbie trzeba przeciwdziałać wszelkimi dostępnymi środkami. Uświadamiać ludzi, że stają się Herodowymi siepaczami, piętnować w tajnej prasie, nawoływać do bojkotowania katów, grozić, zapowiadać na morderców surowe sądy wolnej Rzeczypospolitej. (...) Pod żadnym pozorem nie można dopuścić, by zaraza zezwierzęcenia i sadyzmu przeniosła się do nas".
Literatura (wybór)
Anna Bikont, My z Jedwabnego, Warszawa 2004. Szymon Datner, Eksterminacja ludności żydowskiej w okręgu białostockim, „Biuletyn Żydowskiego Instytutu Historycznego", nr 60, X-XII1966, s. 3-50. Michał Gnatowski, Niepokorna Białostocczyzna. Opór społeczny i polskiepodziemie niepodległościowe w regionie białostockim w latach 1939-1941 w radzieckich źródłach, Białystok 2001.
Jan Tomasz Gross, Sąsiedzi. Historia zagłady żydowskiego miasteczka, Sejny 2000.
Krzysztof Jasiewicz, Pierwsi po diable. Elity sowieckie w okupowanej Polsce 1939-1941 (Białostocczyzna, Nowogródczyzna, Polesie, Wileńczy-zna), Warszawa 2001.
Andrzej Kaczyński, Całopalenie. W Jedwabnem zagłady Żydów Niemcy dokonali polskimi rękami, „Rzeczpospolita" z 5 V 2000.
Eugeniusz Marciniak, ks. (opr.), Jedwabne w oczach świadków, Włocławek 2001.
Bogdan Musiał, Tezy dotyczące pogromu w Jedwabnem. Uwagi krytyczne do książki „Sąsiedzi" autorstwa Jana Tomasza Grossa, „Dzieje Najnowsze" 2001, nr 3, s. 253-280.
Jerzy Robert Nowak, Sto kłamstw J. T. Grossa o Jedwabnem i żydowskich sąsiadach, Warszawa 2001.
Alexander B. Rossino, Polish „Neighbours " and German Invaders: Anti--Jewish Yiolence in the BiałystokDistrictduringthe Opening Weeks ofOpera-tion Barbarossa, „Polin. Studies in Polish Jewry", vol. 16, 2003, s. 431-452.
Dariusz Stola, Pomnik ze słów. Spierając się w polu wytyczonym przez dobry obyczaj i reguły warsztatu historyka, współdziałamy i służymy prawdzie. A służąc prawdzie, służymy też Polsce, „Rzeczpospolita" z 1 VI i 2-3 VI2001.
Tomasz Strzembosz, Przemilczana kolaboracja. Ludność żydowska, w tym zwłaszcza młodzież, oraz miejska biedota, wzięła masowy udział w powitaniu wojska sowieckiego. Z bronią w ręku zaprowadzała nowe porządki, „Rzeczpospolita" z 27-28 I 2001.
Tomasz Strzembosz, Inny obraz sąsiadów, „Rzeczpospolita" z 31 III-I IV 2001.
Tomasz Szarota, Diabelskie szczegóły (rozmowę przeprowadził Jacek Żakowski), „Gazeta Wyborcza" z 18-19 XI 2000 (przedruk [w:] J. Żakowski, Rewanż pamięci, Warszawa 2002, s. 111-125).
Tomasz Szarota, Debata narodowa o Jedwabnem. Refleksje historyka i badacza stereotypów, „Więź" 2001, nr 4, s. 38-45.
Tomasz Szarota, Jedwabne bez stereotypów. Poza zbiorowym oskarżeniem i narodową apologią (rozmowę przeprowadzili Agnieszka Tabor t Marek Zając), „Tygodnik Powszechny" nr 17 z 28 IV 2002.
Marek Wierzbicki, Polacy i Żydzi w zaborze sowieckim. Stosunki polsko-żydowskie na ziemiach północno-wschodnich II RP pod okupacją sowiecką (1939-1941), Warszawa 2001.
Wokół Jedwabnego, pod. red. Pawła Machcewicza, Krzysztofa Persaka, t. I Studia, Warszawa 2002 (zawiera następujące teksty: P. Machcewicz, Wokół Jedwabnego; Jan J. Milewski, Polacy i Żydzi w Jedwabnem i okolicy przed 22 czerwca 1941 roku; Marcin Urynowicz, Ludność żydowska w Jedwabnem. Zmiany demograficzne od końca XIX wieku do 1941 roku na tle regionu Łomżyńskiego; Dariusz Libionka, Duchowieństwo diecezji łomżyńskiej wobec antysemityzmu i zagłady Żydów; Marek Wierzbicki, Stosunki polsko-żydowskie na Zachodniej Białorusi w latach 1930-1941; Andrzej Żbikowski, Pogromy i mordy ludności żydowskiej w Łomżyńskiem i na Białostocczyznie latem 1941 roku w świetle relacji ocalałych Żydów i dokumentów sądowych; Edmund Dmitrów, Oddziały operacyjne niemieckiej Policji Bezpieczeństwa i Służby Bezpieczeństwa a początek zagłady Żydów w Łomżyńskiem i na Białostocczyznie latem 1941 roku; Andrzej Rzepliński, Ten jest z ojczyzny mojej? Sprawy karne oskarżonych o wymordowanie Żydów w Jedwabnem w świetle zasady rzetelnego procesu; Tomasz Szarota, Mord w Jedwabnem, Dokumenty, publikacje i interpretacje z lat 1941—2000. Kalendarium); tom II, Dokumenty, Warszawa 2002 (zawiera dokumenty radzieckie, relacje represjonowanych obywateli pod okupacją sowiecką, dokumenty Polskiego Państwa Podziemnego, dokumenty niemieckie, dotyczące działalności Grup Operacyjnych Sipo i SD, relacje ocalałych Żydów, akta postępowań cywilnych i procesów z lat 1947-1949 i 1953 oraz akta śledztw z lat 1967—1974, a także wybrane akta ze spraw karnych dotyczących zbrodni w Radziłowie).
Danuta i Aleksander Wroniszewscy, ...aby żyć (reportaż z Jedwabnego, w którym po raz pierwszy opublikowano obszerne fragmenty relacji Szmula Wasersztejna), „Kontakty. Łomżyński Tygodnik Społeczny. Pismo PZPR", nr 27 z 10 VII 1988.
Danuta i Aleksander Wroniszewscy, Brat-brata, sąsiad- sąsiada, „Prawo i Życie", lipiec 2001, s. 36-42.
Jacek Żakowski, Każdy sąsiad ma imię, „Rzeczpospolita" z 18-19 XI 2000 (przedruk [w:] Rewanż pamięci..., s. 127—144).
Andrzej Żbikowski, Nie było rozkazu. Jedwabne. Wiadomości o kolaboracji Żydów z Sowietami stały się pretekstem do bezkarnych zbrodni, „Rzeczpos-polita"z4I2001.
*
Tekst przeznaczony do,,Historii Mazowsza", t. III, pod red. prof. Janusza Szczepańskiego.

Nietypowo bo filmowo- Mazury


Filma se zrobiłem

Zrobiłem, a nie nakręciłem bo składa on się tylko ze zdjęć i muzyki... Jednak kazali zrobić (na zajęcia) więc zrobiłem. Film jest zupełnie niezgodny z tematyką bloga, ale cóż to. Opowiada o Mazurach i naszych wycieczkach po nich i ma ładną muzyczkę żeglarską w tle.

UWAGA. Obraz łamie ustawę o wychowaniu w trzeźwości.



Patoli tak mało bo mimo wszystko filmik jest na zajęcia.

Moja ocena: 10/10.


Mazury 2009, Polska. Reż. Przemek Marzec. Wyk.: Przemek Marzec, Kruku, Mariano, Fuhrer i in.

Ważki problem kotów

Choroby cywilizacyjne nie są już wyłącznie problemem ludzi. Ostatnie badania wykazują, ze ponad 20% kotów cierpi na otyłość. Przypadłość ta może spowodować u nich tak „ludzkie” choroby jak nadciśnienie czy cukrzyca.

Główną przyczyną otyłości wśród kotów jest brak czasu ich właścicieli. Podczas gdy pozostali domownicy są w pracy kot przesypia całe dnie, ograniczając się tylko do „spacerów” w stronę kuwety, czy zawsze pełnej (w ramach rekompensaty za brak uwagi?) miski. Kilkuletni kot jest zbyt mądrym zwierzęciem, żeby dłużej mógł bawić się sam, korzystając z kłębków czy kudłatych myszek, a właściciel po pracy nie ma na to czasu. Należy pamiętać także, że oprócz spożywania swoich posiłków koty są mistrzami wymuszania kawałków ze stołu.

Właściciele najczęściej lekceważą otyłość swoich zwierząt nie wiedząc, jak negatywnie wpływa ona chociażby na ich serca czy stawy. Dodatkowo, pod gęstą sierścią często trudno zauważyć dwa zbędne kilogramy. Aby zapobiec zbytniemu przyrostowi wagi u swoich podopiecznych należy poświęcać więcej czasu na zabawę z nimi. Doskonałym pomysłem jest postaranie się o towarzysza dla swego kota. Dwa zwierzaki potrafią doskonale o siebie zadbać. Godzinami będą na siebie skakać, ganiać się oraz symulować walkę, ponad to kot nie będzie samotny podczas pobytu właścicieli w pracy. Należy pamiętać, że odchudzanie kota jest o wiele trudniejsze niż człowieka. Zmiana karmy na wersje „light” najprawdopodobniej skończy się „strajkiem”, który należy przeczekać. Nawet bardzo otyłych kotów nie wolno głodzić, a jedynie ograniczyć posiłki. Podczas głodówki, organizm zwierzęcia, spalając nadmierną ilość tłuszczu, wytwarza trujące substancje mogące doprowadzić go nawet do śmierci.


Dorosły kot powinien jeść trzy posiłki dziennie. Wbrew temu co twierdzą producenci, 400 g puszka karmy to za duża dzienna ilość pokarmu dla ważącego 4 kg kota.

marcowanie!

Witam,
Tematyką bloga jest szeroko pojęta publicystyka polityczna jak i społeczna.
Powstał on z inspiracji Pani dr Agnieszki Zwiefki-Chwałek. Potrzebny jest mi do zaliczenia zajęć "Dziennikarstwo internetowe" i po ich zakończeniu praca nad blogiem ustanie na wieki.
Zapraszam do lektury!